Rozdział 14
-Frankie, co twoje zabawki robią na moim balkonie?- Pytał
Joe.
-Leża. Tylko u ciebie w pokoju jest balkon, a chciałem się
pobawić.
-Pozbieraj to i będzie po sprawie.- Zmierzwił włosy bratu.
-Nie będziesz na mnie krzyczał, ani nie będziesz zły?
-Nie będę. Obiecuje, tylko następnym razem posprzątaj po
sobie.
-Dobrze. Nawet Demi chwilę się ze mną bawiła.
-Była tutaj?- Zapytał zaskoczony Joe.
-Tak. Oglądałeś jakiś film w salonie.
-Ale jak ona się tutaj znalazła?
-Przeszła przez balkon.
-I się nie połamała? Zadziwia mnie…
-Obiecała, że zabierze mnie do kina. Pójdziesz z nami?
-Może… pod jednym warunkiem. Nikt nie może o tym wiedzieć.
-Załatwione.
-Idź już spać. Jutro musimy wstać do szkoły.
-Mam na 10.
-Szczęściarz. To i tak nie ma znaczenia. Szoruj do łazienki,
bo mama będzie zła.
****
-Demi, ktoś do ciebie!- Wołała Dianna.
-Jestem w pokoju! Niech wejdzie.- Krzyczała z góry Demi. Po
chwili usłyszała ciche pukanie do drzwi.- Selena, wiesz, że nie musisz pukać.
-Tyle, że to nie Selena.- Powiedział stojący w drzwiach
Danger.
-Joe, co ty tu robisz?
-Jak na razie to stoję.
-Wejdź. Napijesz się czegoś?
-Nie.
-To co się stało?
-Nic. Przyszedłem sprawdzić czy poprawił ci się humor i mam
ochotę na spacer. Jest piękny wieczór. Zachód słońca. Idziesz ze mną?
-A wiesz, że z przyjemnością. Daj mi tylko chwilę. Ogarnę
się trochę i możemy iść.
-Ekstra. To ja czekam na dole.
-Za moment zejdę.
****
-Tu jest pięknie.- Zachwycał się Joe.
Siedzieli nad brzegiem jeziora i patrzyli na zachodzące
słońce.
-Gdy chce pobyć sama przychodzę właśnie tutaj. To takie moje
miejsce.
-No już chyba nie tylko twoje…
-W niezwykłych okolicznościach mogę się nim z tobą
podzielić.
-Dzięki. Tutaj zawsze takie pustki?
-Zawsze. Ludzie omijają to miejsce szerokim łukiem. Kiedyś
też tak robiłam, ale gdy miałam 10 lat i rzucił mnie chłopak, a ja byłam
zrozpaczona nogi przyniosły mnie tutaj.
-Nie przyjmuj się, to pewnie jakiś idiota.
-Mieliśmy 10 lat Joe… Nie wiedzieliśmy co robimy. Popłakałam
2 godz. i było po sprawie. Najlepsze jest to, że odbiła mi go Taylor.
-Znowu ona… Ale nie bój się, ja cię nigdy dla niej nie zostawię.-
Wyszczerzył się.
-Bardzo śmieszne wiesz…- Dała mu kuksańca w ramię.
-No co? To całe udawanie nieźle nam wychodzi. Taylor chodziła
wściekła jak osa. Odegrałaś się na niej.
-Tak, to prawda.
-To, że nosisz pierścień nie oznacza, że jesteś gorsza. Dla ciebie
najważniejsze są po prostu wartości. Jeżeli kocha to poczeka.- Wypalił nagle
Joe.
-Skąd wiesz?
-Bo sam noszę taki pierścień. Wiem jaką mam opinię, ale
podrywanie i flirtowanie z kimś różni się od chodzenia do łóżka z każdą.
-Nie wiedziałam. Zaskakujesz mnie. Pozytywnie oczywiście.
-Szkoda, że tyle czasu spędziliśmy na kłóceniu się. Widać wiele
nas łączy.
-Fakt. Ale co się stało to się nie odstanie.
-Masz rację. Nie powinniśmy oglądać się za siebie. Ważne jest
to co jest przed nami.
-Chyba powinniśmy się zbierać. Mama będzie się denerwować. Powiedziałam,
że wychodzę na chwilę, a siedzimy już tutaj prawie dwie godz.
-Zdziwiła się gdy zobaczyła mnie w drzwiach.
-Wie o naszych kłótniach. Domyśliła się.
-Ta, a ja się zjawiam i zabieram cię na spacer.
-Ucieszy się. Ruszaj tyłek Jonas.
-Ale mi tu tak dobrze…- Marudził Joe.
-Jutro tu wpadniemy.
-Obiecujesz?
-Tak, obiecuje. Weźmiemy gitary i przyjdziemy tutaj na próbę.
Ostatnią.
-Zgoda. Teraz mogę iść.- Wyszczerzył się.